Czasami sprawdzam w internecie, co wspólnego mogą mieć ze sobą dwa pozornie odrębne pojęcia, na przykład piłka nożna i dziewiarstwo. Relacje między koronkami/ koronczarstwem i resztą świata sprawdzam prawie codziennie. W ostatnim tygodniu, pewnie ze względu na Święto Niepodległości, przyszło mi do głowy, żeby poszukać związków między koronkami i więzieniem. Okazało się, że to nie był taki głupi pomysł.
W ten sposób natrafiłam na dziennik Słoweńca, który zaczął prowadzić „koronkowy biznes” w 1947 roku w obozie uchodźców w austriackim Judenburgu. Słowo „biznes” w tym kontekście brzmi oczywiście cokolwiek śmiesznie, ale z zapisków w pamiętniku wynika, że Anton Zakelj był osobą dosyć przedsiębiorczą i jego działalność miałaby zupełnie inny wymiar, gdyby nie okoliczności.
Anton Zakelj, 1946 rok
A okoliczności nie były łatwe. Uchodźcy byli na łasce UNRRA (United Nations Relief and Rehabilitation Administration – Administracja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy). Teoretycznie się nimi opiekowano, a w praktyce ograniczano racje żywieniowe, kontrolowano zarobki oraz „majątek” i zapasy zgromadzone przez mieszkańców, namawiano ich do powrotu do kraju lub delegowano do pracy poza obozem.
W styczniu 1947 roku mieszkańcy słoweńskiego obozu uchodźców, którzy znali się na jakimś rzemiośle postanowili zawiązać unię i wspólnie zawalczyć o autonomię rzemieślników słoweńskich. Wtedy też powstało przedsiębiorstwo koronkarskie Antona. Koronki robiły koronczarki z obozu (najpiękniejsze robiła siostra Antona – Mici), a Anton rysował dla nich coraz to nowe wzory, sprzedawał koronki i dbał o interesy rzemieślniczek.
W swoim pamiętniku Anton Zakelj każdego dnia zapisywał najważniejsze wydarzenia (kłótnie z żoną, problem z przeciekającym dachem, wizytę w kinie) oraz dokładnie notował najdrobniejsze szczegóły dotyczące swojej pracy. Tym sposobem widzimy, jak jego działalność koronkarska się rozwijała.
Początki nie były łatwe. Koronki klockowe sprzedawane były głównie przez sklep z rękodziełem prowadzony przez UNRRA. Klienci sklepu nie byli zainteresowani kupnem drogich koronek, a i samym sprzedawcom najprawdopodobniej nie zależało na sukcesie tak, jak Antonowi i koronczarkom. Kolejnym problemem było odebranie pieniędzy z utargu od UNRRA. Z notatek Antona wynika, że nie tylko na początku, ale również w kolejnych miesiącach, środki ze sprzedaży koronek u oficjalnego pośrednika trafiały do rzemieślników z kilkumiesięcznym opóźnieniem, po wielu prośbach. Zazwyczaj wypłacane kwoty były dużo niższe niż wcześniej ustalono.
Koronkowa serwetka zaprojektowana w lutym 1947 roku
Po pierwszych tygodniach działalności okazało się, że koronczarki pracują szybko, a nici nie są aż takie drogie – Anton mógł obniżyć ceny koronek. Oczywiście tylko tymczasowo. Sytuacja jego przedsiębiorstwa wciąż się zmieniała, a trzeba było przecież opłacić pracę koronczarek oraz swoją i żony Cilki, która przede wszystkim szyła buty, ale w wolnych chwilach robiła również koronki. Stawka godzinowa Antona była taka sama jak koronczarek mimo, że jego obowiązki wymagały dużo więcej zaangażowania. Po otrzymaniu środków z UNRRA, uregulowaniu opłat i wynagrodzeń dla pracownic, Anton 1/3 zarobków zostawiał dla siebie i żony, 1/3 przesyłał rodzinie w Słowenii, a 1/3 przeznaczał na zakup surowców.
Pod koniec stycznia UNRRA pozwoliła, aby koronki były sprzedawane poza sklepem rękodzielniczym, gdzie towar nie cieszył się specjalnym powodzeniem. Nie oznaczało to całkowitej niezależności. Cały utarg miał być przekazywany do UNRRA, która po odliczeniu kwoty dla administracji obozu miała oddać resztę rzemieślnikom – w bliżej nieokreślonym terminie. Odliczany dla UNRRA podatek nie był niski. Przykładowo, ze sprzedaży koronek o wartości 629 szylingów do kasy administracji wpłynęło. 99 szylingów.
Początki handlu koronkami w okolicznych wioskach nie były różowe. Pierwsza wycieczka z towarem zaowocowała niewielkim utargiem w wysokości 73 szylingów (dla porównania: naprawa radia – 25 szylingów i 10 brytyjskich papierosów, 6 biletów na operetkę – 40 szylingów i była to wysoka cena). Zdarzało się, że koronki były sprzedawane w handlu wymiennym, np. w zamian za chleb. Anton szukał klientów wszędzie – wśród znajomych, w szpitalu, w restauracjach, w siedzibie służby zdrowia. W wyprawy wyruszał rozklekotanym rowerem lub pociągiem i na pieszo. Należy dodać, że sprzedaż i rysowanie wzorów nie były jedynymi obowiązkami Antona w jego przedsiębiorstwie. Prowadzenie „biznesu” w obozie wiązało się z nieustannymi kontrolami ze strony administracji. Zmiany cennika koronek, czy dalsze wyprawy w poszukiwaniu klientów wymagały pozwolenia zarządu regionalnego. Poza tym Anton dbał o warunki życia pracy koronczarek – np. dla 16 kobiet wywalczył osiem dodatkowych porcji żywieniowych. Niejednokrotnie reprezentował też pracownice w rozmowach z administracją, gdyż jako jeden z niewielu znał dobrze niemiecki.
Koronkowa obwódka – projekt ze stycznia 1947 roku.
Autor pamiętnika dodatkowo na bieżąco rozwiązywał wiele problemów. Wśród nich były przypadki kradzieży i długów lub niezadowolonych klientów, którzy próbowali utargować niższą cenę przy odbiorze koronki i ostatecznie decydowali, że nie kupią towaru. Aby zrekompensować straty koronczarkom, Anton niejednokrotnie się zapożyczał. Inną przeszkodą był brak nici. W początkowej fazie działalności, potencjalni klienci musieli dostarczyć nici koronczarkom, aby zamówić wykonanie jakiegoś wzoru. Problemem była nie tyle cena nici, co jej niedostępność. Sprzymierzeńcem w tej kwestii była pracownica pomocy społecznej UNRRA, pani Russon, która przy okazji wizyt w mieście, sprowadzała dla Antona nici i kolorowe włóczki.
Trudy i kłopoty osładzały koronczarkom drobne sukcesy. Jednym z nich była nagroda za najpiękniejszy eksponat na marcowej wystawie rękodzieła w kategorii „sztuka użytkowa”. Wyróżnienie otrzymał koronkowy obrus. W nagrodę każda z pracownic oraz Anton otrzymali następujący zestaw nagród: 20 papierosów, kostkę mydła, mydło do golenia i tabliczkę czekolady.
Lepsze czasy dla biznesu koronczarskiego miały jeszcze nadejść. O tym napiszę w następnym poście.
O różnych aspektach życia w obozie uchodźców w Judenburgu można poczytać w pamiętniku Antona Zakelj.
Ciekawe – czekam na drugą część 🙂