Po pierwszym wpisie o koronkowym biznesie ze słoweńskiego obozu uchodźców w Judenburgu przyszedł czas na bardziej optymistyczną – drugą część.
Jak już wspomniałam, początki przedsiębiorstwa koronkarskiego Antona Zakelja nie były łatwe, ale z czasem sytuacja zaczęła się poprawiać. Już w kwietniu Anton szczycił się tym, że całą sprzedaż prowadzi osobiście, nie korzysta z pośrednictwa UNRRA, jak inni rzemieślnicy. Jako uczciwy człowiek, dokładał wszelkich starań, aby jego przedsiębiorstwo prowadzone było zgodnie z prawem. W maju dowiedział się od komisarza ds. kontroli cen UNRRA, że koronki uznawane są za towar luksusowy i ich cena nie podlega żadnym ograniczeniom.
Od tego momentu zaczęła się dobra passa dla przedsiębiorstwa koronczarskiego. Zamówień było coraz więcej. Podczas wyprawy do Wolfsbergu Anton sprzedał koronki za 657 szylingów i zebrał zamówienia o wartości 3200 szylingów. Kolejne zamówienia opiewały na 1251 i 450 szylingów. Koronki Antona były już tak popularne, że zainteresowała się nimi nawet księżna Lichtensteinu, która w czerwcu zamówiła kołnierzyk.
Kołnierzyki koronkowe – zdjęcie z katalogu dla potencjalnych klientów (Rupert Kuballe, 1946).
Podsumowanie pierwszego półrocza w rachunkach Antona wyglądało tak:
Wartość koronek i nici w zapasie: 4600 szylingów
Wartość koronek sprzedanych: 16000 szylingów
Podatek pobrany przez UNRRA: 3700 szylingów
Zwrócono (często z miesięcznym opóźnieniem): 12300 szylingów
Zarobek przysługujący Antonowi za czas, który wypracował: 2200 szylingów (nie wiadomo, czy jest to równoznaczne z pobraniem dokładnie takiej kwoty dla siebie)
Godziny przepracowane przy robieniu koronek i rysowaniu wzorów: 12640
W tych lepszych miesiącach nie brakowało również drobnych problemów. Anton musiał np. zapożyczać się, aby spłacić koronczarki, gdy pieniądze przedsiębiorstwa były przetrzymywane przez UNRRA. Od czasu do czasu zapowiadano kontrolę pracy koronczarek oraz poziom zużycia nici. Dodatkowo w czerwcu również Antonowi groziło oddelegowanie do pracy poza obozem, kryzys został jednak zażegnany. W sierpniu przedsiębiorca został oczerniony w anonimie, w którym posądzono go o niegodziwe opłacanie koronczarek.
Największy problem stanowił jednak brak rąk do pracy. Do końca roku kilkukrotnie oddelegowywano koronczarki do pracy na roli poza obozem. Oznaczało to konieczność znalezienia wsparcia. Na pomoc z siłą roboczą przyszła Antonowi znajoma z obozu w Spittal i tamtejsze koronczarki przejęły część zamówień. W zamian za to Anton dzielił się z nimi surowcami i szukał klientów na koronki robione również w tym obozie. Los był dla Antona łaskawy, bo w tych chwilach kryzysu również klienci okazywali mu wyrozumiałość, gdy informował, że na zamówienie będzie trzeba nieco dłużej poczekać.
Lekcja koronczarstwa na Słowenii. Zajęcia z panią Vercic w obozie wyglądały podobnie.
Lato 1947 roku było dla Antona i koronczarek ze słoweńskiego obozu uchodźców w pewnym sensie przełomowe. W lipcu polityka finansowa UNRRA zmieniła się i Anton przekazywał do biura jedynie podatek administracyjny, a nie cały utarg. Wtedy również pojawiła się konkurencja z obozu w Spittal z propozycja przejęcia biznesu Antona. Po konsultacjach z koronczarkami postanowiono nie wprowadzać żadnych zmian i kontynuować dotychczasową współpracę.
W sierpniu kolejne siedem koronczarek odesłano na Słowenię. Anton na pożegnanie narysował dla swoich rodaczek wzory – do wykorzystania w kraju. Prawdopodobnie utrata kolejnych pracownic zainspirowała Antona do podjęcia bardziej przyszłościowych kroków na rzecz swojego przedsiębiorstwa. Pod koniec sierpnia Zakelj zawiązał współpracę z panią Vercic, która założyła szkółkę koronczarską. Za 11 szylingów dziennie, Vercic uczyła robić koronki klockowe 10-12 dziewczynek przez 4-6 godzin dziennie. Młode koronczarki mogły zarobić przekazując swoje najpiękniejsze dzieła na sprzedaż. Dla porównania – lekcje angielskiego opłacane były kwotą 100 szylingów
miesięcznie za dwa wieczory w tygodniu.
Obok pewnych sukcesów finansowych w drugiej połowie roku (9323 szylingów w samych wypłatach dla koronczarek za październik), zdecydowanie powodem do dumy dla Antona mogła być znajomość ze wspomnianą już księżną Lichtensteinu, która jesienią zaprosiła przedsiębiorcę i jego żonę na wizytę w pobliskim zamku. Państwo Zakelj mieli okazję obejrzeć bogatą kolekcję starych koronek – niektóre z nich liczyły sobie nawet 200 lat. W zbiorach księżnej była koronkowa suknia ślubna, nad którą pracowało kilkanaście kobiet.
O koronkarskich perypetiach Antona i słowiańskich koronczarek z obozu uchodźców mogłabym oczywiście pisać jeszcze długo i bardzo szczegółowo. Zainteresowanych odsyłam do pamiętników w języku angielskim i oczywiście do pierwszej części tej historii – jeśli ktoś jej jeszcze nie przeczytał :).